-
/ 10
1. „Matki Joanny od Aniołów” (1960) Jerzego Kawalerowicza – arcydzieła polskiego i światowego kina – nie byłoby oczywiście bez równie wybitnego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem. Opublikowane po raz pierwszy w 1946 roku w tomie „Nowa miłość i inne opowiadania”, powstało na Stawisku kilka lat wcześniej – oficjalnie datowane przez pisarza na rok 1943, ale na rękopisie widnieje 23 marca 1944. Inspiracją dla Iwaszkiewicza była głośna sprawa „diabłów z Loudun”, o której dowiedział się z czytanej wówczas książki Henri Brémonda „Histoire littéraire du sentiment religieux en France” (1923): otóż w latach 30. XVII wieku w klasztorze urszulanek w Loudun, dojść miało do zbiorowego opętania mniszek przez diabły. Główne role w tej barwnej historii odegrali: ksiądz Urbain Grandier – wszechstronnie wykształcony, przystojny światowiec i wolnościowiec, słynny kaznodzieja (mimo stanu duchownego niestroniący od romansów) i rzekomy sprawca opętania; Jeanne de Belcier, zwana Joanną od Aniołów – ułomna młodsza córka ze znamienitego arystokratycznego rodu, która jako 25-latka została przeoryszą klasztoru i pierwszą z mniszek owemu opętaniu ulegającą; Jean-Joseph Surin – jezuita i egzorcysta, który owe demony z urszulanek miał wypędzić. Ostatecznie Grandier po procesie o czary spłonął na stosie, Surin po egzorcyzmowaniu zakonnic sam na 20 lat pogrążył się w szaleństwie, a (rzekomo) uwolniona spod władzy diabła Jeanne de Belcier stała się rodzajem religijnej celebrytki. Ta różnie interpretowana – np. czy za oskarżeniem Grandiera przez Jeanne stała zemsta za nieodwzajemnianą miłość czy też zakochana kobieta (i demony) zostały wykorzystane w politycznej intrydze (w tle bowiem kardynał Richelieu i napięte relacje katolików i hugenotów)? – historia niemal od początku inspirowała, w bogatej bibliografii znaleźć można zarówno świadectwa bohaterów, przeoryszy i jezuity, rozprawy historyczne i medyczne (opętanie jako przykład choroby psychicznej), dokumenty dotyczące procesu Grandiera, wreszcie opowieści na poły sensacyjne. Iwaszkiewicza zainteresowała druga część tej opowieści, to, co stało się już po śmierci Grandiera (kilka lat później angielski pisarz Aldous Huxley wykorzysta dramatyczne wydarzenia pierwszej w powieści „Diabły z Loudun”, przerobioną potem przez Johna Whitinga na sztukę, a przez Krzysztofa Pendereckiego na operę, a w 1971 roku swoje głośne „Diabły” z Vanessą Redgrave jako Joanną nakręci Ken Russell).
Historia jednak została spolszczona: francuskie Loudun zmienia się w Ludyń, miasteczko na Smoleńszczyźnie, bohaterowie w Joannę, Suryna i Garnca (jego postać przywołuje już tylko ognisko po stosie). To, co dla pisarza najważniejsze, to relacja egzorcysty i opętanej, psychologia ich związku i problem ofiary, sens poświęcenia, temat w tym czasie – na co niewątpliwie wpływ miała wojna – Iwaszkiewicza bardzo absorbujący, czemu dał wyraz w nieco wcześniejszym, również alegorycznym opowiadaniu „Bitwa na równinie Sedgemoor”. „Matka Joanna od Aniołów” ma też silny podtekst osobisty: opętanie jako figura choroby psychicznej, egzorcyzmy jako próba leczenia, doświadczenie bezsilności wobec ciemności wypływającej z ludzkiego wnętrza – wszystko to związane z stosunkowo niedawną chorobą Anny Iwaszkiewiczowej. W tym kontekście opowiadanie – najdłuższe spośród przezeń napisanych (44 strony gęstego rękopisu) – stanowi literackie przepracowanie i podsumowanie niezmiernie istotnego życiowego doświadczenia. Kilkanaście lat później opowiadanie – bez wątpienia jedno z najwybitniejszych nie tylko w twórczości Iwaszkiewicza, ale całej polskiej nowelistyki – stanie się podstawą równie arcydzielnego filmu, nie tak częstym przypadkiem w rodzimym kinie, gdy adaptacja artystycznym poziomem dorówna literackiemu pierwowzorowi, jednocześnie pozostając autonomicznym dziełem sztuki.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Voit Mieczysław - aktor (rola egzorcysta), Winnicka Lucyna - aktorka (rola przeorysza)
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
2. Pierwotnie film miał powstać wcześniej: Jerzy Kawalerowicz chciał go kręcić zaraz po „Cieniu” (1956), a więc jeszcze przed „Prawdziwym końcem wielkiej wojny” (1957) i „Pociągiem” (1959) – jak sam potem mówił, nie wie, czy odwrócenie kolejności było z korzyścią dla „Matki Joanny….”, ale z pewnością doświadczenia nabyte przy tych dwóch produkcjach miało wpływ na tę adaptację. A sam pomysł ekranizacji opowiadania Iwaszkiewicza wyszedł ponoć od Tadeusza Konwickiego (wówczas kierownika literackiego Zespołu Filmowego „Kadr”, którego Kawalerowicz był szefem artystycznym), zachwyconego tekstem (miał też przeczytać zapiski Jeanne de Belcier), choć i reżyser był po lekturze zafrapowany. Scenariusz pisali razem – dla Konwickiego był to debiut w roli adaptatora cudzego utworu. Pytany po wielu latach o reakcje Iwaszkiewicza, odpowiedział, że pisarz większym zaufaniem darzył Kawalerowicza, który miał już wtedy autorytet („ja byłem tylko demonem krążącym z boku”), podkreślając, że zostawił im jako scenarzystom wolną rękę. A ci przede wszystkim kierowali się zasadą redukcji, ograniczając tło historyczne i obecną u Iwaszkiewicza kresową obyczajowość (scenki rodzajowe), ilość miejsc (karczma, klasztor) i postaci do minimum. Scenariusz został przedstawiony Komisji Ocen Scenariuszy w styczniu 1960 roku, ta doceniła jego zalety (także ową redukcję), ale też wysunęła zastrzeżenia, m.in. wobec ułomności tytułowej bohaterki (pojawiły się głosy, że normalny facet nie pokocha kobiety w habicie i z garbem), stąd postulat by ją „unormalnić” i uwiarygodnić tym samym wątek miłości, która nie może być uczuciem patologicznym. Przede wszystkim pojawiały się obawy – a dekada lat 60. to czas zaostrzających się relacji państwa i Kościoła – czy film będzie wystarczająco polemiczny wobec światopoglądu fideistycznego. Kawalerowicz uspokajał, że widz odbierze bohaterów jako ofiary ówczesnego klerykalnego systemu. Po posiedzeniu KOS, by ostatecznie rozwiać obawy członków komisji (i uratować projekt) powstała eksplikacja reżyserska, z jasną deklaracją, że w filmie dominować będzie perspektywa materialistyczna. Sam reżyser o „Matce Joannie od Aniołów” mówił, że chciał, żeby był to film polemiczny, o naturze człowieka i o jej samoobronie przed narzuconymi ograniczeniami i dogmatami, ale przede wszystkim „historia miłości mężczyzny i kobiety przebranych w habity”, co musi rodzić konflikt uczucia i wiary.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Voit Mieczysław - aktor (rola egzorcysta), Winnicka Lucyna - aktorka (rola przeorysza)
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
3. „W „Matce Joannie od Aniołów” udało mi się dotrzeć do sedna sztuki” – wyznawał po latach Jerzy Kawalerowicz. I ta sztuka zapewne by mu się nie udała, gdyby znowu – jak choćby wcześniej w „Pociągu” – nie miał jako partnera znakomitego operatora. Tym razem do współpracy zaprosił 30-letniego Jerzego Wójcika, który mimo stosunkowo młodego wieku, już (choć raczej nie był tego świadomy) właściwie przeszedł do historii nie tylko polskiej sztuki operatorskiej jako autor zdjęć do „Eroiki” (1957) Andrzeja Munka, „Popiołu i diamentu” (1958) Andrzeja Wajdy czy „Nikt nie woła” (1960) Kazimierza Kutza. Z samym Kawalerowiczem też już pracował jako szwenkier w „Prawdziwym końcu wielkiej wojny”, do którego zdjęcia robił jego nauczyciel zawodu Jerzy Lipman. I ta współpraca była efektowna: reżyser w tym filmie eksperymentował z subiektywną kamerą i w jednej ze scen retrospektywnych główny bohater, straumatyzowany były więzień obozu koncentracyjnego przypomina sobie, jak stanowił przedmiot okrutnej zabawy – podrzucany przez bawiących się Niemców, w finale wyrzucony przez szybę. W rzeczywistości wyrzucony – z kamerą, w kasku, rozbujany wcześniej na noszach z kółkami – była właśnie Wójcik.
Dołączył do ekipy „Matki Joanny….”, gdy scenariusz już był gotowy, kluczowe zaś znalezienie razem z reżyserem odpowiedniej, ascetycznej formy do tekstu – była nim decyzja, że film będzie czarno-biały (choć mogli go nakręcić na taśmie barwnej), cała opowieść (w czym sporo inspiracji kinem Carla Theodora Dreyera) rozegra się między czernią, bielą i szarością, te trzy elementy będą się naprzemiennie wymieniać, tak, by nie było wiadomo, gdzie dobro, a gdzie zło. W realizacji tej koncepcji bezcenny okazał się też wkład scenografa – najpierw Romana Manna, autora projektów, który w Józefowie pod Łodzią znalazł owe śmietnisko, gdzie wybudowano klasztor i karczmę (wnętrza kręcono w atelier łódzkiej WFF), ale przed rozpoczęciem produkcji zginął tragicznie w Tatrach. Zastąpił go równie wybitny scenograf Tadeusz Wybult, który dla Kawalerowicza i Wójcika okazał się artystycznym partnerem, dzięki któremu udało się osiągnąć ten niezwykły efekt księżycowego, pustego materialnie, ale bogatego symboliką pejzażu. Niezależnie od późniejszych interpretacji filmu, wszyscy recenzujący podkreślać będą doskonałość formalną „Matki Joanny od Aniołów” – konsekwentną koncepcję plastyczną, precyzyjne ruchy kamery, malarskie kadry. Dla samego Wójcika jedną z najważniejszych recenzji była ta usłyszana na bankiecie po pokazie od Jarosława Iwaszkiewicza, który spytał go, jak wymyślił tę koncepcję, wysublimował te czernie i biele – „Ja przecież napisałem coś innego, w moim opowiadaniu życie jest inaczej sformowane, a pan przedstawił jego syntezę”. Na co stremowany operator szczerze odpowiedział: „Nie wiem. Po prostu w pewnym momencie dotarło do mnie, że tak właśnie trzeba”. Iwaszkiewicz popatrzył na niego uważnie i powiedział: „Tak, to jest możliwe”. Wkrótce po „Matce Joannie…” Kawalerowicz z Wójcikiem zaczną kolejny projekt, czyli „Faraona”, drugie (arcy)dzieło tych samych twórców, ale już zupełnie inne.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Kaczmarek Jerzy - aktor, Voit Mieczysław - aktor (rola egzorcysta), Wójcik Jerzy - operator, Nurzyński Antoni (z okiem w wizjerze) - operator kamery, Skibiński Józef (w ciemnych okularach) - wózkarz, Ziętkiewicz Marian (jeden z ciągnących wózek) - współpraca reżyserska
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
4. Choć dziś trudno wyobrazić sobie inną matkę Joannę niż Lucyna Winnicka, ówczesna żona i muza Jerzego Kawalerowicza, która w jego „Pociągu” stworzyła słusznie powszechnie chwaloną kreację, nie była naturalną, pierwotną kandydatką do tej roli. Aktorka jednak bardzo chciała ją zagrać i wymogła na reżyserze – początkowo niechętnym – by też mogła wziąć udział w organizowanych zdjęciach próbnych. Te nie pozostawiły wątpliwości, że jest odpowiednią kandydatką, a samej Winnickiej dały komfort psychiczny, którego, jak wspominała, jako żona reżysera, nie miała w „Pociągu”. I zwiększyło poczucie wartości jako aktorki, uświadamiając, jak wieloma możliwościami, dotąd niewykorzystywanymi, dysponuje. Łatwiejsza, bardziej partnerska, była jej relacja z Kawalerowiczem – wymogła na nim, by po każdym dniu zdjęciowym robione były próby sytuacyjne przed kolejnym. Chciała wiedzieć, jak będzie zakomponowana dana scena, by – wyciągnąwszy wnioski z poprzednich filmów – móc sobie rozłożyć w niej emocje, zaplanować użycie odpowiednich środków, np. tak, by ważny dialog nie był wypowiedziany, gdy ona filmowana w dalekim planie. Próby były długie, ale efektywne, bo udało jej się wypracować zamierzony efekt. Tym, co sprawiało nieco kłopotów, były sceny fizyczne związane z egzorcyzmami, bo była wówczas w ciąży z córką Agatą, choć i tak zagrała wszystkie poza turlaniem po podłodze, gdzie skorzystano już z pomocy dublerki. Ona też zastępowała aktorkę, wstając i klękając przy próbach światła i kamery. W czasie realizacji filmu Winnicka równolegle grała w „Kartotece” Różewicza w Teatrze Dramatycznym, stąd konieczność dojazdów z Łodzi do Warszawy po zakończonych zdjęciach i powroty przed kolejnym klapsem rano.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Winnicka Lucyna - aktorka (rola przeorysza)
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
5. W zdjęciach próbnych do roli tytułowej wzięły udział m.in. Zofia Mrozowska, Ewa Krasnodębska, Ewa Lassek, Barbara Horawianka czy Teresa Szmigielówna – dwie ostatnie zagrały zresztą we wcześniejszym „Pociągu”: pierwsza epizod, druga wcieliła się w znaczącą drugoplanową postać żony notariusza. Zaproszona też została Anna Ciepielewska, która po przeczytaniu scenariusza uznała, że nadaje się tylko na siostrę Małgorzatę, bo jest za młoda, bez bagażu doświadczeń potrzebnego do zagrania takiej postaci jak matka Joanna. Najprawdopodobniej jedną z kandydatek do roli właśnie Małgorzaty – lub którejś z bezimiennych mniszek – była Beata Tyszkiewicz. Wśród aktorów rozpatrywanych do roli księdza Suryna znaleźli się m.in. Krzysztof Chamiec i Edmund Fetting. Ostatecznie zagrał ją Mieczysław Voit, wówczas aktor Teatru Nowego w Łodzi, dla którego – pomijając dwa nieodnotowane w czołówce epizody – była to dopiero druga filmowa rola. Pierwszą był demoniczny Kuno von Lichtenstein w „Krzyżakach” (1960) Aleksandra Forda.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Tyszkiewicz Beata - aktorka
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
6. Wśród ekranowych mniszek wypatrzeć można Magdę Teresę Wójcik, żonę Jerzego, dla której był to debiut, choć jej nazwisko nie pojawia się w czołówce filmu. W przyszłości zagra niejedną rolę, w tym najsłynniejszą, tytułową, Łucji Król w „Matce Królów” (1982) Janusza Zaorskiego. Na ekranie w habicie pojawia się też Krystyna Cierniak, ówczesna partnerka, a za chwilę żona reżysera Janusza Morgensterna, mająca już na swoim koncie kilka epizodów.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Wójcik Magda Teresa - aktorka (rola zakonnica), Szram Halina - aktorka (rola zakonnica), Watras Teresa - aktorka (rola zakonnica), Cierniak Krystyna - aktorka
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
7. Jak to zwykle bywa, na planie nie brakowało problemów, np. z powodu pogody: w czasie zdjęć plenerowych najlepsza, gdy ze względów artystycznych pożądana była pochmurna aura, pięknie świeciło słońce. Zmieniła się, gdy ekipa przeniosła się do łódzkiego atelier – i to gwałtownie: nad Józefowem przeszła burza niszcząc część plenerowych dekoracji.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Voit Mieczysław - aktor, Ciepielewska Anna - aktorka (rola zakonnica), Orczykowska Urszula - współpraca reżyserska, Hager Ludwik (siedzi, w środku) - kierownik produkcji
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
8. Jedną z najbardziej pamiętnych scen film jest finałowa z płaczącymi siostrą Małgorzatą i matką Joanną przy klasztornej kracie oraz ujęciem kołyszącego się, niemego dzwonu. Swój kształt zawdzięcza Jerzemu Wójcikowi i – poniekąd jego, wówczas dziecka, wspomnieniu z września 1939 roku, z majątku Potockich, gdy jeden z pracowników pokazał mu staw, w którym tuż przed wojną zatopił dzwony. Odtąd Jerzemu dzwony kojarzyły się z nieobecnością, brakiem. To poczucie było obecne podczas kręcenia tej sceny: dzwon wiszący na rusztowaniu w plenerze był zrobiony dobrze, miał napisy, serce, wyglądał, tak jak powinien. Kołysał się, dzwonił – gdy jednak operator zaczął go filmować, czuł, że coś jest nie tak, nie ten efekt. Ten pożądany pojawił się wraz ze słońcem – pokazał je Kawalerowiczowi, który zrozumiał: rolę dźwięku przejęło światło. „Uderzenie światła stało się odpowiedzią na cały film” – i otworzyło pole do różnorodnych filmoznawczych interpretacji, co to milczenie dzwonu oznacza.
Z kolei dzieciństwo Kawalerowicza była inspiracją innej ważnej sceny filmu – wspólnej modlitwy pokutnej (biczowanie) i rozmowy matki Joanny z Surynem. Rozgrywa się na klasztornym strychu, wśród rozwieszonych na sznurach, suszących się białych habitów, a zaczyna od ujęcia, gdy siostra Małgorzata, przyprowadziwszy tu przeoryszę, otwiera drzwi – wtedy podrywają się przebywające tam gołębie, słychać łopot skrzydeł. To obraz z Gwoźdźca koło Kołomyi, rodzinnego miasta reżysera, które, jak kiedyś przyznał, pozostało w nim na zawsze. Jako chłopiec często wchodził z kolegami na tamtejszą wieżę kościelną, gdzie zazwyczaj suszyły się komże – i wraz z ich wejściem podrywały się do lotu siedzące tam gołębie.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Ciepielewska Anna - aktorka (rola zakonnica), Winnicka Lucyna - aktorka (rola przeorysza)
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
9. „Matka Joanna od Aniołów” to nie tylko jedno z arcydzieł światowego kina, ale też – przez czas jakiś i dla pewnej grupy odbiorców – filmowy skandal. I przyczyna bardzo rzadkiej (jeśli nie wręcz precedensowej) sytuacji w historii PRL-u, gdy władze kościelne zaapelowały do cenzury państwowej o efektywne działanie i zdjęcie filmu (premiera 9 lutego 1961 roku) z ekranów kin. Biuro Komisji Episkopatu dla Spraw Radia, Filmu i Telewizji zaliczyło go do kategorii dzieł niedozwolonych, wprost lub pośrednio występujących przeciwko chrześcijańskim zasadom wiary. Opublikowany przez nie komunikat głosił: „Scenariusz filmu jest oparty na noweli Jarosława Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem. Treść noweli jest wybitnie antyreligijna, bluźniercza, oszczercza, wulgarna, niekulturalna i obrzydliwa. Siostry zakonne przedstawione są jako opętane przez diabła, rozwiązłe, zdemoralizowane, niemoralne typy. Księża jako zaślepieni, zdziwaczali pijacy, szaleńcy i zbrodniarze. Praktyki religijne jako przejawy obskurantyzmu szkodliwego a nawet niebezpiecznego. Film zrealizowany przez Kawalerowicza zapowiada się pod względem moralnym jak najgorzej. Jako obrażający uczucia ludzi wierzących, jako chorobliwa fantazja uwłaczająca wszelkiej prawdzie, jako fanatyczna propaganda antyreligijna skierowana przeciwko zakonom i duchowieństwu, jako ordynarna insynuacja. Film taki na pewno chwały nie przysporzy jego twórcom, a przez widzów przyjęty będzie z niesmakiem i oburzeniem”. Pismo wpisuje się w (wciąż żywą) polską tradycję oburzania się filmami, których się jeszcze nie obejrzało, z ambon powszechnie rozległy się głosy potępienia i nawoływania do bojkotu obrazu, ale też groźby braku rozgrzeszenia dla tych, którzy go obejrzą. Ponoć kardynał Wyszyński w jednym z kazań miał powiedzieć, że „Matka Joanna….” to „rękawica rzucona polskiemu narodowi katolickiemu”. Swój list protestacyjny przeciw rozpowszechnianiu filmu wystosowali też posłowie katolickiego koła Znak. Co znaczące, uderzano zarówno w film, jak i opowiadanie, a przede wszystkim jego autora, choć Iwaszkiewicz nie miał wiele wspólnego z adaptacją. Za to miał nazwisko bardziej wtedy znaczące niż reżyser, był personą publiczną, także kojarzoną z władzą, stąd wymieniany z ambon jako ten, który szarga wartości. Ba – sekretarz generalny Konferencji Episkopatu groził mu procesem o obrazę uczuć religijnych... Sam pisarz, wówczas bardzo krytyczny wobec katolicyzmu, jego form religijności (narastająca dewocja żony kłóciła się z jego rozumieniem duchowości), wkrótce potem napisze nawiązujące do „Matki Joanny…” opowiadanie „Kościół w Skaryszewie”, opowieść o innym księdzu wodzonym na pokuszenie, które po latach pod tytułem „Ryś” (1981) zekranuje Stanisław Różewicz.
Kawalerowicz, komentując po latach tę burzę wokół filmu, mówił, że nie mógł sobie wymarzyć lepszej reklamy, bo – co było do przewidzenia – umieszczenie go na indeksie tworzyło wokół obrazu aurę owocu zakazanego, a więc i pożądanego. Tym bardziej, że z kolei ze strony władz państwowych (przypomnijmy raz jeszcze o napiętych relacjach obu stron, których ofiarą padło dzieło Kawalerowicza, wpisywane mimo swego uniwersalizmu w bieżącą walkę polityczną) odzywały się głosy, że „Matka Joanna…” jest za mało krytyczna wobec religii, za mało antyklerykalna czy wręcz prokatolicka, co z kolei budziło ciekawość tamtej strony. Efekt: świetna frekwencja.
Sama aura skandalu, plotka o filmie bluźnierczym wyszła poza granice Polski: władze Watykanu miały naciskać na organizatorów festiwalu w Cannes, by wycofały go z konkursu. Jego dyrektor, świadomy wartości artystycznych obrazu, tej presji nie uległ, ale – w porozumieniu z Kawalerowiczem – na wszelki wypadek przyspieszył termin pokazu, który odbył się w pierwszy dzień konkursu, 4 maja 1961 roku (sam festiwal rozpoczął się poprzedniego wieczora seansem „Exodusu” Otto Premingera). Po tej projekcji „Matka Joanna…” stała się jednym z faworytów do Złotej Palmy, a konferencja prasowa, na której licznie pojawili się dziennikarze katoliccy, także watykańscy – należała do najdłuższych i najgorętszych. Kontrowersje wokół filmu wpłynęły zapewne na zachowawczy werdykt jury, które Grand Prix przyznało ex aequo poruszającej także religijną tematykę „Viridianie” Luisa Buñuela i (o czym rzadko się wspomina w kontekście konkursu) francuskiemu obrazowi „Tak długa nieobecność” Henri Colpiego. „Matka Joanna…” ostatecznie została laureatką tzw. Srebrnej Palmy, czyli Nagrody Jury, choć, jak z uśmiechem opowiadał reżyser, na dyplomie nie było podpisów jurorów.
Mimo braku Grand Prix film i tak był zwycięzcą, bo na canneńskim festiwalu zaczęła się jego imponująca, międzynarodowa kariera, a powiększającej się liście krajów, które go kupiły, towarzyszyć będą zazwyczaj entuzjastyczne głosy tamtejszej krytyki i kolejne nagrody. Choć będą też odzywać się echa owego religijnego skandalu, np. za opóźnieniem wejścia „Matki Joanny…” na ekrany zachodnioniemieckich kin, prawdopodobnie stały naciski tamtejszego kościoła katolickiego. Z kolei amerykański dystrybutor, by uspokoić potencjalnie zaniepokojonych (i oburzonych), premierowo pokazywał film nie jako zwyczajową w krajach anglojęzycznych „Mother Joan of the Angels”, ale „Joan of the Angels?”, z owym zachowawczym końcowym znakiem zapytania.
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Winnicka Lucyna - aktorka (rola przeorysza), Ciepielewska Anna - aktorka
Autor: Kijowski Maciej
-
/ 10
10. Film wywołał też – głównie przez nieporozumienie – pewien środowiskowy może nie tyle skandal, co skandalik. Otóż w 1963 roku w RFN ukazała się książeczka „Matka Joanna od Aniołów” autorstwa Jerzego Kawalerowicza, jak się później okazało, zawierająca scenopis filmu – i rzekomo bez informacji, że film oparto na opowiadaniu Jarosława Iwaszkiewicza. Plotka o tym, że reżyser opublikował je pod swoim nazwiskiem, dotarła do pisarza, który dał wyraz swojemu żalowi w felietonie „Mała książeczka” na łamach „Życia Warszawy” w ramach autorskiego cyklu „Rozmowy o książkach”. Wsparł go – tym razem w „Kulturze” – Jerzy Putrament, a satyryk Eryk Lipiński zrobił rysunek, na którym dziennikarz pyta Kawalerowicza:
- Co mistrz ma teraz na warsztacie?
- Wkrótce wydaję w Paryżu książkę pt. „Faraon”.
Była to aluzja do przygotowywanej właśnie przez Kawalerowicza adaptacji powieści Prusa. Sam reżyser też zabrał głos na łamach prasy, odrzucając zarzuty o zawłaszczanie dorobku Iwaszkiewicza, co z kolei wywołało – już spokojniejszą w tonie – replikę pisarza, tłumaczącego, że intencje jego felietonu były inne: nie oskarżał reżysera o plagiat, tylko chciał zwrócić uwagę na lekceważący stosunek filmowców do literatów, autorów pierwowzorów literackich, pomniejszanie ich roli, choć przecież to od nich ów przyszły film się zaczyna. Kończył swój tekst nieco patetycznie: „nie lekceważcie źródła, z którego pijecie, nie podcinajcie jabłoni, z której pożywacie owoce” – i sugerował spotkanie obu środowisk w celu rozmowy i opracowania sposobu satysfakcjonującej wszystkich współpracy. Nie wydaje się jednak, by do niego doszło. Skądinąd owe zamieszanie z książeczką spuentował w swoim felietonie „Szlachetność plotki” Krzysztof Teodor Toeplitz, który, jak pisał, zachęcony miłym posmakiem skandalu, zdobył tę osławioną książeczkę, znajdując w niej właśnie nie opowiadanie, tylko scenopis, na dodatek zawierający sporo cytatów z literackiego oryginału z odpowiednimi odnośnikami. Rzekoma „afera Kawalerowicza” miała więc okazać się niewypałem, a o skali słabości jego rażenia najlepiej świadczy fakt, że dziś mało kto o niej pamięta i rzadko pojawia się w źródłach na temat filmu.
Tekst: Katarzyna Wajda
więcejMatka Joanna od Aniołów, 1960, reż. Kawalerowicz Jerzy
na zdjęciu: Kawalerowicz Jerzy - reżyser
Autor: Kijowski Maciej

